Chcieliście? To macie. Pierwsza pełna tegoroczna realizacja ślubna przed Wami. Przedstawiam Martynę i Piotra, łomżyńską parę, której towarzyszyliśmy podczas wielkiego dnia w jeden z pierwszych majowych weekendów. Cisza i spokój, jaki zastał nas na malutkiej uliczce Cisowej, był zwodniczy, bo przygotowania Martyny przebiegły szybko jak amerykańskie tornado! Na szczęście jesteśmy gotowi na takie nieprzewidziane sytuacje i udało nam się zarejestrować to i owo, a jednym z bohaterów przygotowań, był piesek (nie pamiętam imienia), który paradował po pokoju i nawet pozował do fotografii.
U Piotra panował spokój ale i nastrój wyczekiwania. Atmosferę z pewnością rozluźnił odpicowany Fiat 125P – relikt przeszłości w zaskakująco dobrej kondycji technicznej. Przyjrzyjcie się obrazkom ? piękny wóz w kolorze z epoki! Chwilę po wyjeździe musieliśmy gwałtownie hamować do niespodziewanej bramy, która z piskiem opon zajechała nam drogę: skromny „poczęstunek”, szybko załatwił sprawę i wkrótce Młodzi spotkali się u Martyny i razem pojechali do kościoła.
Sala bankietowa w Konopkach jest całkiem fotogeniczna: podobał się nam ciemny parkiet, i klimatyczny wystrój. Gwoździem programu był występ solowy Piotra, który śpiewał piosenkę Martynie – petarda! Co dla nas miłe, spotkaliśmy także starych znajomych na parkiecie – swojsko i fajnie.
Zdjęcia plenerowe robiliśmy w otoczeniu przyrody. Banalnie brzmi, tak jak banalnie brzmi „zachód słońca”, ale tak jak każdy zachód jest inny i każdy oczarowuje inaczej, tak i nasze zdjęcia pokazały przede wszystkim naszą piękną Parę inaczej w ich własnej wrażliwości i w otoczeniu kwitnącej jabłoni na deser 🙂 Wszystkiego Najlepszego Martyno i Piotrze!
A Was zapraszam do oglądania materiału. Ponad setka zdjęć tym razem w pełnej rozdzielczości! Wraz z lipcem ruszyły realizacje ślubne, których od teraz nie powinno zabraknąć na blogu. Mamy nadzieję, że znajdujecie tu zawsze coś dla siebie i że ten materiał również przypadnie Wam do gustu!
Ślub: św. Brunona w Łomży, wesele: Konopki, zespół: Server, Continue reading →